To czym chciałabym się teraz z kimś, kimkolwiek podzielić jest moja Samotność. Wszystkie operki, które do tej pory spotkałam wspominały o Niej jak o czymś nieustannie czającym się za uchylonymi drzwiami. To taki Boogeyman wszystkich imigrantów. Na co dzień nie potrzebuję stałej obecności bliskich, wręcz przeciwnie, najlepiej się z nimi dogaduję gdy przyjeżdżam do domu tylko raz na jakiś czas, zawsze też wolałam Wielkanoc od Wigilii, mniej zamieszania, mniej oczekiwań co do ich przebiegu i przede wszystkim mniej krzyku i kłótni związanych ze świątecznymi przygotowaniami. Lecz teraz, teraz to do mnie doszło.
Nie chodzi mi o żadną magię świąt, ani obżarstwo przy stole. Myślę o moich rodzicach, którzy nie podzielają mojej opinii o Bożym Narodzeniu, a którzy pierwszy raz zasiądą do wigilijnego stołu bez któregoś ze swoich dzieci. Myślę o mojej przyjaciółce, z którą spotykam się tylko w święta i wakacje. Myślę o Katarzynie i Julii, które tradycyjnie już wkręcam na Sylwestra do moich znajomych. O widoku płatków śniegu, których lot oświetla latarnia z naprzeciwka. O tym momencie po kolacji wigilijnej, w którym do każdego dochodzi, że już po wszystkim, a ja nagle zyskuję siły (po tym jak starannie unikałam wszelkiego sprzątania i zakupów) i zaczynam zmywać, uprzątać naczynia, poprawiać dekoracje. O tym jak cudownie mi się wtedy myśli o niczym, ukryta w kuchni i pozostawiona samej sobie (na wypadek gdybym miała kogoś poprosić o pomoc), i o tym jak niedawno się dowiedziałam, że ten czas, który w niepisany sposób zarezerwowałam dla siebie, w cale nie był niedostrzegalny przez moją rodzinę, o tym że oni też mają zamiar tęsknić za moją cichym zniknięciem z rodzinnej zawiruchy przy stole.
widoczki z mego okna |