wtorek, 20 grudnia 2011

sometimes I just need somebody

     Mam masę zdjęć z pobliskich miast. Ciągle szukam okazji do podzielenia się nimi, ale teraz, gdy wszystko wokoło pokrył śnieg, wydają się one nie na miejscu.
To czym chciałabym się teraz z kimś, kimkolwiek podzielić jest moja Samotność. Wszystkie operki, które do tej pory spotkałam wspominały o Niej jak o czymś nieustannie czającym się za uchylonymi drzwiami. To taki Boogeyman wszystkich imigrantów. Na co dzień nie potrzebuję stałej obecności bliskich, wręcz przeciwnie, najlepiej się z nimi dogaduję gdy przyjeżdżam do domu tylko raz na jakiś czas, zawsze też wolałam Wielkanoc od Wigilii, mniej zamieszania, mniej oczekiwań co do ich przebiegu i przede wszystkim mniej krzyku i kłótni związanych ze świątecznymi przygotowaniami. Lecz teraz, teraz to do mnie doszło.
Nie chodzi mi o żadną magię świąt, ani obżarstwo przy stole. Myślę o moich rodzicach, którzy nie podzielają mojej opinii o Bożym Narodzeniu, a którzy pierwszy raz zasiądą do wigilijnego stołu bez któregoś ze swoich dzieci. Myślę o mojej przyjaciółce, z którą spotykam się tylko w święta i wakacje.  Myślę o Katarzynie i Julii,  które tradycyjnie już wkręcam na Sylwestra do moich znajomych. O widoku płatków śniegu, których lot oświetla latarnia z naprzeciwka. O tym momencie po kolacji wigilijnej, w którym do każdego dochodzi, że już po wszystkim, a ja nagle zyskuję siły (po tym jak starannie unikałam wszelkiego sprzątania i zakupów) i zaczynam zmywać, uprzątać naczynia, poprawiać dekoracje. O tym jak cudownie mi się wtedy myśli o niczym, ukryta w kuchni i pozostawiona samej sobie (na wypadek gdybym miała kogoś poprosić o pomoc), i o tym jak niedawno się dowiedziałam, że ten czas, który w niepisany sposób zarezerwowałam dla siebie, w cale nie był niedostrzegalny przez moją rodzinę, o tym że oni też mają zamiar tęsknić za moją cichym zniknięciem z rodzinnej zawiruchy przy stole.


widoczki z mego okna
 nostalgicznie, nakręcana przez Damiena Rice (kategorycznie nie polecam na deprechę)     E.L.G.

sobota, 17 grudnia 2011




Życie tu jest takie proste. Czuję się jakbym była pod kloszem, odgrodzona od codziennych problemów, nie martwię się zbliżającą sesją, nie myślę co będę robić po studiach, nie choruję, nie starzeję się, ale żyję. Celebruję Życie. Każdy dzień jest niepowtarzalny i nowy. Podziwiam Alpy w ten sam sposób co oddycham: automatycznie, nieustannie i z prostotą prymitywnego organizmu .
Czy dam radę stąd wyjechać? Myślałam, że mój wyjazd jest dowodem odwagi. Teraz sądzę, że to decyzja o powrocie na studia i codzienności będzie bohaterskim czynem.

                                                                                                                                              E.L.G.

środa, 30 listopada 2011

                 Nigdy nie marzyłam o Francji. Jestem dziewczyną z równin - w mojej świadomości góry nie istnieją, a przynajmniej nie na co dzień. Więc jak tu trafiłam? Destin.

Alpy Francuskie


Szukając pracy na rok przerwanej nauki bardzo spodobało mi się jedno zgłoszenie, ale gdy oddzwonili nie miałam przy sobie telefonu.. Moja koleżanka na pocieszenie stwierdziła, że widocznie praca tam nie była mi pisana. Na drugi dzień złożyłam kilka podań, tym razem jako opiekunka do dziecka. Spontanicznie i bez porozumienia z rodziną, bez nawet chwili zastanowienia zgłosiłam się także na wyjazd w ramach au pair. Przecież złożyłam już tyle podań, te jedno więcej nie miało nic znaczyć. Oczywiście tak ja każdy z nas, marzyłam o podróżach w nieznane, o przygodach i o nowych znajomościach.
Tyle że ja, choć marzę nieustannie, systematycznie i regularnie zwykłam godzić się z otaczającą rzeczywistością, nie spełniając swych snów.
            Teraz jednak jestem tu, choć wyjeżdżałam z uczuciem, że moje życie wymknęło się spod kontroli, że to nie ja zadecydowałam. I byłam z tego powodu szczęśliwa.  

jezioro d'Annecy
Zagubiona w dalekim świecie, choć chyba na swoim miejscu,                    E.L.G.

czwartek, 17 listopada 2011

początki

mój drugi dzień na wygnaniu!
z tego co na razie widzę, miałam wielkie szczęście co do rodziny. trójka dzieciaków (9-12 lat), co prawda niezbyt chętnie się odzywają po polsku, ale bardzo starają się porozumieć ze mną po francusku lub przez kontakt wzrokowy umocniony uśmiechami ;) Eric, głowa rodziny, jest Francuzem, ale zna troszeczkę polski, dużo lepiej angielski, wiec zdarza się mi i z nim zamienić parę słów. uroczym dodatkiem do rodziny jest biała kotka, o jakże stereotypowym imieniu, Channel.
a sama okolica? jest przepięknie. przyzwyczajona do jezior, lasów, a przede wszystkim równin, zachwycam się pagórkowatymi pastwiskami, widokiem szarych Alp dumnie piętrzącymi się zamiast typowego dla mnie horyzontu, nawet pasącymi się krowami z dzwonami na szyjach.
Alpy Francuskie
Trudno mi uwierzyć, że ktoś żyje tu na co dzień i każdego dnia nie podziwia otaczającej natury.
Miejscowość jest bardzo mała, zaledwie tysiąc mieszkańców, nie ma nawet sklepu. Ale myślę, że to dobrze. W domu, w Augustowie, zawsze w wolnym czasie kręciło się po mieście za dużo wczasowiczów, a w Warszawie... chyba nie muszę tłumaczyć, że tam na brak widoku ludzi na ulicach nie można narzekać. 
Kościół
z pozdrowieniami, powtórnie już w tym roku przeżywająca (tym razem nie-polską) złotą jesień,                                                                                                                                                                    E.L.G.

czwartek, 10 listopada 2011

jeszcze przed startem

Bez znajomości języka, bez znajomych i absolutnie w ciemno. Właśnie w ten sposób odpowiedziałam na ogłoszenie "au pair we Francji". A po 10 minutach pani Kamila (Polka z pochodzenia) oddzwoniła. 3 dni potem kolejny telefon. Właśnie zaczęłam się pakować i sama nie wierzę, że to robię. JA?! Przecież prowadzę najnudniejsze życie pod słońcem! A teraz wpakowałam się w niesprawdzony wyjazd na kilka miesięcy!
W sumie to akurat jest do mnie podobne...

Wiecznie nieogarnięta, walcząca ze stertą ciuchów oraz przekonująca samą siebie i wszystkich wokoło, że da sobie radę, na 5 dni przed wyjazdem                       E. L. G.